Dedykacja?

Zapowiadane 'mam dla Ciebie coś, nie powiem Ci co'.
W najmniej odpowiednim momencie, Green.
Przepraszam, że dziś. Dziękuję za wszystko.

wtorek, 28 maja 2013

MIT O POKORZE

Wyszła na tak znajome jej deski, z planem na kolejną lekcję życia. Lekcja życia miała dotknąć Terry. Walka miała trwać cztery rundy. Tak postanowiła. A to, co postanowiła, zawsze się sprawdzało. Dziś miała zamiar ryzykować. Nie ryzykowała wiele – przecież nic nie miała.
- Powodzenia – mruknęła do Terry. Ta obrzuciła ją buntowniczym spojrzeniem i przybiła ‘piątkę’ czubkiem rękawicy. Lekcja pierwsza. Szacunek. Terra nie miała do niej szacunku. Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Ruszyły. Arpi napięła mięśnie. Najpierw to ona musiała szanować przeciwnika. Posyłała krótkie, szybkie ciosy, starając się wprowadzić do walki swój rytm. Terra przystała na wysokie tempo. Była młoda, czemu miałaby nie przystać? Raz tylko pięść Arpi zahaczyła o spiczasty podbródek rywalki.
Lekcja druga. Ta, w której mięśni nie powinno się przemęczać. Zawsze najtrudniejsza. Lekcja ufności. Jedyna, kiedy można się podkładać i cofać. Kiedy chce się udowodnić, że nie ma się nic do ukrycia. Kiedy chce się przebić bez numerów. Ciosy padają rzadko. Runda najnudniejsza ze wszystkich. To na niej widzowie idą po popcorn, zaczynają zamawiać w barze, udawać się na fajkę. Walczące chodzą po ringu jakby tańczyły, dopasowują stopy do twardego podłoża. Jakiś facet w pierwszym rzędzie mamrocze na tyle głośno, żeby go słyszeli, że to jakieś pierdolone Jezioro Łabędzie, a nie walka.
Lekcja trzecia zaczyna sprawiać, że widzowie się rozkręcają. Zaczynają rozlewać piwo z podekscytowania. Wrzeszczą pseudonim faworytki i szczegółowe instrukcje. A walczące
Zadają dokładne ciosy, chcąc zaprezentować sobie refleks i celność. I tu lepiej wypada Terra. Mierzy w długą bliznę na szyi Audrey. Tam zawsze boli.
Na punkty wygrywa Terra. W oczach Arpi rozpala się biała gorączka. Pragnienie zwycięstwa. Podrażniona duma działa jak płachta na byka. Stanowczo wciska butelkę wody w dłonie Teda. Will nachyla się nad jej narożnikiem, prawie wpadając na obszar ringu.
- Co ty kurwa wyprawiasz?! – wrzeszczy jak opętany. Wie, że tej walki przegrać nie można. Ale nie wie, że chcieć nie zawsze znaczy móc.
- Minuta – odpowiada Audrey, a kierownik lokalu robi wielkie oczy – Minuta i jak nie dam rady to mnie wywalasz.
- Stoperem?
- Stoperem. Minuta – powtarza i mocno uderza pięścią w stołek, po czym wstaje. Wściekłość przysłania jej oczy. Terra ma wszystko w zasięgu ręki. Jeden cios i wygra. Jeden cios i Audrey przestanie wzbudzać...
Szacunek. Lekcja czwarta. Najdotkliwsza, najbardziej bolesna, najciekawsza. Ostatnia.
Arpi skoczyła w furii. Pierwsze kilka sekund obfitowało w wymieniane szybko ciosy. Trzask rękawic o rękawice roznosił się w głuchej ciszy. Była to zdecydowanie walka życia. I musiała się spieszyć. Odetchnęła głośno odskakując w stronę narożnika. Stamtąd wymierzyła cios. Cios niełatwy. Zza biodra. Jej popisowy. Najmocniejszy. Wykierowany w spiczasty podbródek rywalki. Żyć albo nie żyć. Ryzyko. 1 : 10 że trafi. Ale nie przewidziała najważniejszego.
Tytanowy cios został uprzedzony. Wystosowany lewy sierpowy uderzył głucho w jej skroń. Upadła a w jej żyłach pulsowało słowo ‘pokora’. ‘Pokora’ wirowała jej w oczach, które nagle nabrały wyrazu. ‘Pokora’ wydobywało się z jej zaciśniętych w wąską linię, ust. ‘Pokora’ szumiała jej w uszach.
- 6... 7...8... – skandował tłum, gdy skoczyła na równe nogi, usiłując zachować pozory utrzymywania równowagi. A potem zaatakowała, chwiejąc się niebezpiecznie. Ostry hak z lewej ręki. Coś, czego sama nie przewidziała. I przez kilka minut stała wpatrzona w swoją rękawicę. Pokrytą czymś, co było dookoła, co spływało wartkim strumieniem z jej skroni, co spowijało twarz cuconej Terry, bo hak nie był precyzyjny. Coś, od czego zemdlał Ted i widzowie zbierali go z podłogi. Coś, od czego strasznie kręciło jej się w głowie. Coś, czego tak się bała, a co zapewniało jej utrzymanie. Coś, za co dostawała pieniądze. A potem osunęła się na ziemię. A może... osunęłaby się, gdyby nie Ross.