Wyszła na
tak znajome jej deski, z planem na kolejną lekcję życia. Lekcja życia miała
dotknąć Terry. Walka miała trwać cztery rundy. Tak postanowiła. A to, co
postanowiła, zawsze się sprawdzało. Dziś miała zamiar ryzykować. Nie ryzykowała
wiele – przecież nic nie miała.
- Powodzenia
– mruknęła do Terry. Ta obrzuciła ją buntowniczym spojrzeniem i przybiła
‘piątkę’ czubkiem rękawicy. Lekcja pierwsza. Szacunek. Terra nie miała do niej
szacunku. Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Ruszyły. Arpi napięła mięśnie. Najpierw
to ona musiała szanować przeciwnika. Posyłała krótkie, szybkie ciosy, starając
się wprowadzić do walki swój rytm. Terra przystała na wysokie tempo. Była
młoda, czemu miałaby nie przystać? Raz tylko pięść Arpi zahaczyła o spiczasty
podbródek rywalki.
Lekcja
druga. Ta, w której mięśni nie powinno się przemęczać. Zawsze najtrudniejsza.
Lekcja ufności. Jedyna, kiedy można się podkładać i cofać. Kiedy chce się
udowodnić, że nie ma się nic do ukrycia. Kiedy chce się przebić bez numerów.
Ciosy padają rzadko. Runda najnudniejsza ze wszystkich. To na niej widzowie idą
po popcorn, zaczynają zamawiać w barze, udawać się na fajkę. Walczące chodzą po
ringu jakby tańczyły, dopasowują stopy do twardego podłoża. Jakiś facet w
pierwszym rzędzie mamrocze na tyle głośno, żeby go słyszeli, że to jakieś
pierdolone Jezioro Łabędzie, a nie walka.
Lekcja
trzecia zaczyna sprawiać, że widzowie się rozkręcają. Zaczynają rozlewać piwo z
podekscytowania. Wrzeszczą pseudonim faworytki i szczegółowe instrukcje. A
walczące
Zadają
dokładne ciosy, chcąc zaprezentować sobie refleks i celność. I tu lepiej wypada
Terra. Mierzy w długą bliznę na szyi Audrey. Tam zawsze boli.
Na punkty
wygrywa Terra. W oczach Arpi rozpala się biała gorączka. Pragnienie zwycięstwa.
Podrażniona duma działa jak płachta na byka. Stanowczo wciska butelkę wody w
dłonie Teda. Will nachyla się nad jej narożnikiem, prawie wpadając na obszar
ringu.
- Co ty
kurwa wyprawiasz?! – wrzeszczy jak opętany. Wie, że tej walki przegrać nie
można. Ale nie wie, że chcieć nie zawsze znaczy móc.
- Minuta –
odpowiada Audrey, a kierownik lokalu robi wielkie oczy – Minuta i jak nie dam
rady to mnie wywalasz.
- Stoperem?
- Stoperem.
Minuta – powtarza i mocno uderza pięścią w stołek, po czym wstaje. Wściekłość
przysłania jej oczy. Terra ma wszystko w zasięgu ręki. Jeden cios i wygra.
Jeden cios i Audrey przestanie wzbudzać...
Szacunek.
Lekcja czwarta. Najdotkliwsza, najbardziej bolesna, najciekawsza. Ostatnia.
Arpi
skoczyła w furii. Pierwsze kilka sekund obfitowało w wymieniane szybko ciosy.
Trzask rękawic o rękawice roznosił się w głuchej ciszy. Była to zdecydowanie
walka życia. I musiała się spieszyć. Odetchnęła głośno odskakując w stronę
narożnika. Stamtąd wymierzyła cios. Cios niełatwy. Zza biodra. Jej popisowy.
Najmocniejszy. Wykierowany w spiczasty podbródek rywalki. Żyć albo nie żyć. Ryzyko.
1 : 10 że trafi. Ale nie przewidziała najważniejszego.
Tytanowy
cios został uprzedzony. Wystosowany lewy sierpowy uderzył głucho w jej skroń.
Upadła a w jej żyłach pulsowało słowo ‘pokora’. ‘Pokora’ wirowała jej w oczach,
które nagle nabrały wyrazu. ‘Pokora’ wydobywało się z jej zaciśniętych w wąską
linię, ust. ‘Pokora’ szumiała jej w uszach.
- 6... 7...8... – skandował tłum, gdy skoczyła
na równe nogi, usiłując zachować pozory utrzymywania równowagi. A potem
zaatakowała, chwiejąc się niebezpiecznie. Ostry hak z lewej ręki. Coś, czego
sama nie przewidziała. I przez kilka minut stała wpatrzona w swoją rękawicę.
Pokrytą czymś, co było dookoła, co spływało wartkim strumieniem z jej skroni,
co spowijało twarz cuconej Terry, bo hak nie był precyzyjny. Coś, od czego
zemdlał Ted i widzowie zbierali go z podłogi. Coś, od czego strasznie kręciło
jej się w głowie. Coś, czego tak się bała, a co zapewniało jej utrzymanie. Coś,
za co dostawała pieniądze. A potem osunęła się na ziemię. A może... osunęłaby
się, gdyby nie Ross.