Dedykacja?

Zapowiadane 'mam dla Ciebie coś, nie powiem Ci co'.
W najmniej odpowiednim momencie, Green.
Przepraszam, że dziś. Dziękuję za wszystko.

niedziela, 30 września 2012

Mit o przeszłości


Że pobudki o 8:00, po czterech a czasem niecałych nawet, godzinach snu, są ciężkie – Audrey wiedziała. Że Colleen wstaje zazwyczaj wyspana i gotowa na harce i piski – Audrey myślała, że wiedziała. Że są osoby, które potrafią poskromić nawet najbardziej wyspane czteroletnie dziewczynki – Audrey miała się dopiero dowiedzieć...
Gdy jej oczy spotkały się z jaskrawym światłem wpadającym przez okno wystawione na jako taki wschód, doznała szoku świetlnego, podkreślając kilka razy myśl ‘o ile coś takiego istnieje’. I mniej więcej, gdy wychodziła z tego szoku, usłyszała zgrzyt widelca po patelni. Jedzenie – pierwsza myśl. Chcą mi spalić kuchnię – druga myśl. Druga myśl sprawiła, że Audrey nie zważając na ból pleców, twarzy i łokcia, zerwała się na równe nogi. W kuchni siedziały Bérénice i Colleen. Bérénice świergotała coś w swoim języku, a czterolatka słuchała z żywym zainteresowaniem. Obrazek rodem z opery mydlanej. Zapach nieprzyzwoicie nowojorski. Aż nielegalny spokój...
- Idę do pracy – powiedziała, opierając głowę o framugę. Colleen przytaknęła delikatnie, zaglądając do miski, w której Bérénice coś mieszała... W rzeczywistości nie szła do pracy. Nie miała pracy. Miała twardą głowę, mocne pięści i zakurzone rękawice bokserskie. Sens jej całego życia. Zarabiała na walkach. Tych wygranych. Po przegranych ściągali ją z ringu za włosy. Kiedyś. Teraz już nie przegrywała. Przegrywali ci, którzy mieli coś do stracenia. Ona nie miała.
- Lettre – szepnęła Bérénice, unosząc wzrok znad patelni i kierując go w stronę końca blatu. Audrey również tam spojrzała. List. Niewielka koperta. Chuda koperta ze znajomym wzorem kwiatowym.
- Dasz mi później opakowanko? – wyszczerzyła się Colleen. Audrey potaknęła, wyciągając dłoń ku listowi. To były jedyne pamiątki dla Colleen po ojcu. Ojcu, który dobrowolnie przysyłał ojcowską pomoc zawartą w pliku banknotów. Ale tym razem w kopercie oprócz dolarów była kartka. Zapisana powściągliwym piórem Nathana. List o tym, że to koniec pomocy z jego strony. O tym, że wyjeżdża z Kanady i żeby go nie szukać. O tym, żeby zostać w Ameryce, w Nowym Jorku i żyć jakby nic się nie stało. Jakby Colleen nie istniała. Jakby on nie istniał. O tym, że nie wszystko w życiu idzie po naszej myśli, zupełnie jakby dopiero teraz to zauważył. O tym, że jeśli będzie potrzebna pomoc, on może zabrać Colleen i odciążyć Audrey. O tym, że każdy zasługuje na takie życie, jakie sobie wymarzył. Szkoda tylko, że na marzenia było już za późno...
- Qu'est-il arrivé?
- Idę do pracy. Za 20 minut masz być gotowa Colleen. – do przedszkola. Ale co w takim razie zrobić z Bérénice? Z tą było gorzej niż z dzieckiem. Colleen włączała sobie kreskówki i potrafiła tak przesiedzieć cały dzień, aż do powrotu Audrey. Bérénice miała 100 pomysłów na minutę. O tym najlepiej świadczyło to śniadanie, które kończyła przygotowywać. – Colleen. Powiedz Bérénice, żeby została w domu, aż wrócę.

95th Street. I w górę. Zaułkami. Chodnikiem, gdzie wyglądała jak jedna z tych kobiet, które za wszelką cenę chcą schudnąć. Zwykle w tej bieganinie nie było celu. Dziś był. Dom na ulicy 102. Dokładny adres z tabliczki Bérénice. W sumie były korzyści odstawienia staruszki na podane miejsce. Święty spokój przede wszystkim. Czysta satysfakcja. Dom na 102 ulicy. Właściwie nie dom a domek. Z tarasem, ogrodem i... Jakby opuszczony. Przystanęła, rozejrzała się, zajrzała przez żeliwną bramę. Zdecydowanie opuszczony. Potem puściła się biegiem w dół ulicy nie oglądając się za siebie. 

1 komentarz:

  1. Tatuś menda. Zostawić wszystko, olać dziecko, wyjechać, adios biczys.
    Także pozdrawiam go serdecznie z siekierką za plecami.
    na wspaniałość Twojego stylu brakuje mi słów, a na szukanie nowych brakuje mi czasu (witaminy są takie zajmujące♥)
    i w ogóle wielbię.

    OdpowiedzUsuń